Podaj cegłę, podaj cegłę…

Podaj cegłę, podaj cegłę…

Budowa domu wydaje się być całkiem prosta. Gdyby było inaczej liczba bezdomnych była by wyższa, a struktura bezdomnych bardziej zróżnicowana. Zasadniczo wygląda ten proces tak: szuka się miejsca, gdzie ziemia jest w cenie jako takiej, negocjuje sprzedaż (grunt może być w rękach prywatnych albo samorządowych). Tu na razie pauza. Niezależnie od właściciela ziemi na wykupienie jej potrzebne będzie wsparcie pieniężne w formie kredytu hipotecznego. Bank uznał wiarygodność klienta i historia toczy się dalej. Udało się wynegocjować kupno/sprzedaż i zaczyna się najgorsze. Administracyjne pozwolenie na budowę. Ten punkt uwiera i wkurza niemal każdego. Może być to tok myślenia w stylu „Moja ziemia, moja kasa, na co mi urzędas?”(niekiedy to retoryczne pytanie może być rozszerzone o wulgaryzmy), ale fakt też taki, że szybkość (albo antyszybkość) pracy i absurdalne wymagania stały się już niemal narodową mitologią (pomijam to, że wielu ma też coś do powiedzenia na temat kwalifikacji intelektualnych osób zatrudnionych w administracji). Mało to w mediach pokazano historii, że więcej czasu trzeba było poświęcić na uzyskanie zgodny niż na samą budowę. No i jeszcze jena rzecz. Co zrobić, gdy zgody się nie dostanie? Co bardziej pomysłowi przewidują taką ewentualność i rezerwują trochę gotówki, którą wręcza się w zamian za szybkie i pozytywne załatwienie sprawy.

[Głosów:1    Średnia:4/5]